Komu i dlaczego Lublin Zachód przeszkadza?
Ostatni raz, o budowie Lublina Zachodniego, na poważnie mówiło się w 1998 roku. Później taki punkt zniknął z rozkładów jazdy, planów zagospodarowania i innych planów inwestycyjnych.
Temat po mału ucichł, ale za przyczynę takiego stanu rzeczy przyjąłem po prostu ignorancję władz miasta, które nierzadko zajmowały swoje stanowiska z przypadku. Miastem rządzili ludzie nie mający pojęcia o potrzebach mieszkańców, więc brak zainteresowania tematem przystanku kolejowego na Czubach przyjąłem jako rzecz zupełnie normalną. Generalnie wszyscy temat olali, przynajmniej tak mi się wydawało jeszcze do 2013 roku...
Z kolei to, co wydarzyło się na przełomie 2013 i 2014 roku wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Za ogromny sukces uznałem fakt, że studium wykonalności modernizacji linii kolejowej nr7 zakładało budowę przystanku Lublin Zachód. Myślałem, że teraz już nic nie może stanąć na przeszkodzie. A jednak!
Nagle stosunek władz naszego miasta do tej inwestycji, z zupełnie obojętnego, czy wręcz lekceważącego stał się jawnie wrogi. Miasto, pomijając stronę kolejową zaczęło bombardować projektanta pismami z wyraźnym sprzeciwem wobec tej inwestycji na Czubach. Działo się coś zupełnie niezrozumiałego. W ostatniej chwili, już w fazie wykonania ostatecznego projektu, miasto Lublin zawetowało budowę przystanku Lublin Zachód w dotychczasowej lokalizacji i zaproponowało budowę przystanku w Konopnicy, pod wiaduktem, w ciągu drogi krajowej nr 19 w miejscu dla mnie zupełnie irracjonalnym. W miejscu, gdzie gęstość zabudowy jest o wiele rzędów wielkości mniejsza, niż na Czubach, w miejscu, gdzie do najbliższego przystanku – Stasina Polnego było zaledwie pół kilometra. Był to dla mnie ogromny szok. Co prawda zarówno decyzja środowiskowa, jak i studium wykonalności uwzględniały istnienie przystanku "na Rurach" i tylko człowiek niespełna rozumu mógłby przekreślić cztery lata pracy (wprowadzenie jakichkolwiek zmian unieważniałoby obydwa dokumenty) to jednak pewna obawa o utratę tej inwestycji wśród mieszkańców osiedla była. Ja sam nie miałem aż takiej siły przebicia, aby cokolwiek wskórać. Moje emaile z zapytaniami były skutecznie ignorowane. Oprócz Pana Jacka Sobczaka nikt ze świata lokalnej polityki nie raczył odpowiedzieć na moje zapytania. Na szczęście nie byłem sam, oprócz moich starań pojawiła się inicjatywa społeczna zbierania podpisów w sprawie obrony dotychczasowej lokalizacji przystanku. Inicjatorami byli Pan Jerzy Pietrzyk i Pan Tomasz Miszczuk. Podpisy zostały zebrane i dostarczone na biurko prezydenta miasta. To prawdopodobnie był ten przełomowy moment, kiedy władze miasta zrozumiały że to nie jest jakaś kolejna słomiana nikomu niepotrzebna inwestycja, tylko przedsięwzięcie obiecywane nam i wyczekiwane przez nas od ponad 20 lat. Po wielu kolejnych perturbacjach i zmianach strategii wrogość miasta co do przystanku na Czubach zniknęła i jeżeli nie jest planowany jakiś kolejny cios poniżej pasa ze strony włodarzy, to wygląda na to, że budowa przystanku dojdzie do skutku.
W czasie trwania sporu o lokalizację przystanku powstało wśród pasjonatów kolejnictwa i transportu kilka dobrych analiz jego położenia, oto jedna z najlepszych:
http://lubelskakolej.net/wp/lublin-zachodni-reaktywacja-czy-miasto-chce-storpedowac-budowe-przystanku
Do dziś tajemnicą dla mnie pozostaje, dlaczego prezydent miasta, Pan Krzysztof Żuk, którego osobiście uważam, za najlepszego jak do tej pory prezydenta naszego grodu, tak zażarcie oponował przeciwko przystankowi w naszej dzielnicy. Dlaczego? Nie będę drążył tego tematu, nie chcę publicznie wyciągać zbyt dalece idących wniosków.
Dlaczego p.o. Lublin Zachodni jest potrzebny?
Dlatego, że obok dzielnicy Czuby codziennie przejeżdżają pociągi pasażerskie w kierunku i z kierunku Warszawy. Dlaczego mieszkańcy dzielnicy muszą marnować prywatny czas i jechać około pięć kilometrów do stacji Lublin, kiedy mogliby przespacerować się kilkaset metrów i wsiąść do pociągu w sąsiedztwie swojej dzielnicy? Nikogo to nie obchodzi. Osobiście odbieram to jako dyskryminację transportu kolejowego i jego pasażerów. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że dojazd komunikacją miejską z osiedla Poręba na dworzec główny PKP od lat był gehenną. W tym miejscu nieco obszerniejsza ciekawostka. Przez ponad 20 lat jedynym autobusem, który dojeżdżał z Czubów na dworzec PKP była linia 45. Sytuacja zmieniła się po roku 2012, kiedy to pętla ZTM została zlokalizowana przy ulicy Granitowej (Końcowy Poręba). Pewne kosmetyczne zmiany w trasach poszczególnych linii sprawiły, że akurat na tą pętlę zaczął dojeżdżać autobus linii 28. Był to swego rodzaju przełom. Pierwszy w historii autobus dojeżdżający z Poręby na dworzec PKP. Co prawda 28 jeździ równie rzadko, jak 45, poza tym jego trasa wiedzie dość okrężną drogą, dlatego dojazd na dworzec zajmuje blisko 40 minut, ale przynajmniej nie trzeba już maszerować na drugi koniec sąsiedniego osiedla... Pojawienie się tej linii na Porębie jest według mnie raczej dziełem przypadku, po prostu konstruktorom układu komunikacyjnego w Lublinie tak pasowało, był to końcowy najbliższy temu zlikwidowanemu na Węglinie.
Echo bojkotu Lublina Zachodniego?
Bardzo tajemnicze jest dla mnie to, co wydarzyło się w roku 2015, a mianowicie pojawienie się na Porębie linii nr 13. Autobusy tej linii jeżdżą o wiele częściej niż 28, przejeżdżają przez wszystkie przystanki na Czubach Południowych i co ciekawe najkrótszą możliwą drogą docierają do dworca Lublin w niespełna 15 minut! Wręcz wymarzony dojazd na dworzec PKP! Co w tym niezwykłego? Właśnie. Przez wiele lat, rada osiedla Poręba stosowała do władz miasta pisma z prośbą o utworzenie takiej linii. Za każdym razem przychodziła odpowiedź odmowna z uzasadnieniem "Proponowana przez Państwa trasa linii jest niemożliwa do zrealizowania" I co? Po wielu latach błagań okazuje się nagle, że jednak jest możliwa? O co tu może chodzić? Myślę, że odpowiedź jest dość prosta. To taki pstryczek w nos ze strony władz miasta, dla mieszkańców Poręby. Teraz kiedy strona miejska przegrała spór, jakkolwiek to brzmi, bo spór ten był od początku bezsensowny, miasto samo stworzyło sobie ostatni argument w tej (mam nadzieję) przegranej już batalii. Argument brzmi: No i o co tyle biadolenia? Przecież macie idealny dojazd na dworzec! Po co wam przystanek na miejscu, skoro autobusem dojedziecie na dworzec w ciągu 10 minut... Chciałbym wierzyć, że to nieprawda, że władzami miasta naprawdę kierowała troska o mieszkańców, a nie cynizm, ale czy na pewno? Abstrahując od powodów powstania tego połączenia należy uczciwie przyznać, że faktycznie to jest to. Dokładnie o tym mieszkańcy Poręby marzyli przez 25 lat. Jaka szkoda, że rozwiązania, które były potrzebne już w 1995 roku udaje się realizować dopiero w 2015...